czwartek, 5 września 2013

ROZDZIAŁ 55


- Jak to?!  - wrzasnęłam.
- No.. – chciał się tłumaczyć, ale na to było za mało czasu.
- Kiedy ma samolot? – zapytałam pełna nadziei.
- No  - spojrzał na zegarek – za jakieś 30 minut.
Co chcę w tej chwili zrobić? Nie wiem.
Zdecydowałam że musze go zatrzymać, nie wiem jak tego dokonam, ale podobno nadzieja umiera ostatnia…
Zamówiłam taksówkę i postanowiłam jechać na dworzec. Nagle taksówka się zatrzymała.
- Przepraszam ale dlaczego pan nie jedzie?
- Chyba jest jakiś wypadek, będziemy musieli poczekać…
-  Cholera jasna! Poczekać? Ja nie mam czasu.. – zapłaciłam i wysiadłam z taksówki.
Wiśniewska, geniuszu, co teraz?
Postanowiłam kogoś zatrzymać… Niestety jak na złość nikt nie chciał się zatrzymać…
Nagle zaczął padać deszcz.  20 minut, niby to dużo… Zdążę. – ciągle sobie powtarzałam gdy biegłam.
Cała mokra, zmęczona wpadłam na dworzec.
- Przepraszam samolot do Rosji…
- Właśnie odlatuje. Jeśli ma pani bilet to proszę wsiadać…
- Tak mam.
- Proszę podać.
Bilet… Przecież nie mam.
- Ał… - złapałam się za brzuch. No co? Muszę tam wejść…
- Co się stało? Może chce pani wody? – zapytała, a ja przytaknęłam. Gdy się oddaliła przebiegłam kilka metrów… Nagle rozbolał mnie brzuch… Tak, teraz naprawdę..
Przykucnęłam.. nic.. Ból się nasilał, nie mogłam oddychać.. Straciłam przytomność.
- Anka? – usłyszałam jakieś głosy nade mną. To był Karol i Matt…
- Gdzie ja jestem? Gdzie Bartek?
- Chyba w Rosji… - powiedział Matt, po czym Karol zgromił go spojrzeniem.
- Czyli nie zdążyłam?
Zapanowała cisza..
- Jak się czujesz? – przerwał ją Kłos po pewnym czasie.
- Co ja tu w ogóle robię? – rozejrzałam się po pomieszczeniu. – Szpital?
- Tak, zemdlałaś na dworcu.
- Ale co mi dokładnie.. Coś z dzieckiem?
W tej chwili wszedł lekarz..
- Panie doktorze co ze mną?
- Spokojnie, na razie jest wszystko w porządku z panią.
- Co z dzieckiem ? – spytałam zdenerwowana.
- Przykro mi, ciąża jest zagrożona, są małe szanse na urodzenie tego dziecka… I jest jeszcze coś…
Nie mogłam w to uwierzyć… Jak to?!
- Proszę mówić…
- Jeżeli zdecyduje się pani na urodzenie  tego dziecka… Będzie pani musiała być pod stałą opieką bliskich, nie ma sensu trzymania pani w szpitalu, przepiszemy pani leki łagodne dla dziecka… Zero stresu, wysiłku… Ale tą decyzję pozostawiam pani…
Te słowa były dla mnie ciosem… Zostałam sama…Spojrzałam na chłopaków, udawali że są silni ale oni też to przeżywają jak ja… I jeszcze Bartek… Straciłam go, trudno…
- Aniu, nie zostawię cię… - zaczął Matt.
Łzy spływały mi po policzkach…
- Ja też nie, wszyscy ci pomożemy, jesteś dla nas jak siostra…
- Co mam zrobić? Nie mam już siły o nic walczyć i o nikogo.
- Nie będziemy cię do niczego namawiać, to musi być twoja decyzja…
Po kilku dniach zostałam wypisana ze szpitala. Karol wygadał się przed chłopakami że jestem w ciąży. Nie powiedział im jednak, ze ciąża jest zagrożona… To chyba dobrze… nikt nie będzie się nade mną litował i bóg wie co jeszcze robić… I tak codziennie ktoś mnie odwiedzał. Często odwiedzała mnie Ola, czasem Magda i Kamil. Kilka wizyt złożył mi tata. Ogólnie to chciał mnie zabrać do siebie… Nie zgodziłam się. Za dużo bym tutaj zostawiła…
PERSPEKTYWA BARTKA.
Jestem w Rosji. Musiałem wyjechać. Zaplanowałem to wcześniej. Nie wtedy gdy dowiedziałem się o dziecku. I to nie moim… Wiem, ze uciekłem, ale nie dałem rady, nie mogłem się z tym pogodzić. Kobieta mojego życia spała z innym facetem.. Co teraz? Nie wiem.
 PERSPEKTYWA ANKI :
Minął miesiąc. Regularnie odwiedzałam lekarza, brałam leki. Tak, urodzę te dziecko… nie mogę go stracić, tylko ono mi pozostanie… Matt wyjechał, w końcu zaczął się sezon. Mam wymioty, kręci mi się w głowie. Lekarz powiedział że to normalne.
25 grudnia. Wigilia.
Siedzimy przy stole, wspólnie śpiewając kolędy. Ja, Ola, Karol, Magda, Kamil, mój tata. Wszyscy są szczęśliwi.. No może nie wszyscy… Nie ja… Boję się co będzie dalej.
Dajemy sobie prezenty, niby wszystko w porządku, ale jednak… Te święta nie są tak magiczne, np. jak rok temu..
Nagle słyszę dzwonek do drzwi.
- Kto to o tej porze? – pyta Olka.
Wzruszam ramionami i kieruję się do drzwi. Nie wierzę, widzę jego, po raz kolejny. Co on tu robi ?! Podchodzi do mnie. Jestem w szoku. Nie mogę z siebie nic wydusić.. Głaszczę mój brzuch.
- Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś?  -pyta.
Zaczynają mi lecieć łzy.
- Nie masz do niego prawa, nienawidzę cię. Nie przypuszczałam że takie rzeczy będę musiała wygadywać w Boże Narodzenie… Nie istniejesz dla mnie…

***************************************************************************

Ten rozdział nie miał tak wyglądać...Sami rozumiecie.. szkoła, itd. ;/ Nawet myslę o zakończeniu bloga epilogiem... Komentujemy :)

4 komentarze: