wtorek, 2 kwietnia 2013

ROZDZIAŁ 10

Poszłam do kuchni sprawdzić, czy ciasta się już upiekły. Wyjęłam je z kuchenki i położyłam na blat. Mam nadzieję, że wszyscy mają polisę na życie w razie zatrucia, czy coś. Jakaś wybitnie uzdolniona to ja nie byłam jeśli chodzi o gotowanie, pieczenie. Pamiętam jak jeszcze w gimnazjum trzeba było do szkoły upiec ciasto. Więc zgłosiłam się, a co. Razem ze mną miał upiec też Kamil. Spotkaliśmy się w moim dawnym domu, żeby upiec je razem. Postawiliśmy na sernik. Po godzinie już tego żałowaliśmy. Wsypaliśmy wszystkie składniki, tak jak było w przepisie, chociaż tak nam się wydawało, a następnie włożyliśmy je do piecyka. Ciasto miało się piec 60 minut. Gdy minął ten czas oczekiwania, wyjęliśmy ciasto z pieca. Ciasto, jak ciasto. Kamil postanowił spróbować swojego wypieku. Zaczął kroić. Spytałam się go czy te ciasto nie jest troche za rzadkie, bo po mojemu to sernik powinien być gęstrzy. Kamil stwierdził, że pewnie się nie dopiekło. No ok. Wsadziliśmy ciasto ponownie do pieca. Minęło 40 minut. Wyjęliśmy ciasto i zaczęliśmy ponownie kroić. Ciasto nadal było rzadkie.
- Matii, dodałeś mąki? - spytałam.
- Przecież ty miałaś wsypać razem z proszkiem do pieczenia.
- O kurde. Zapominałam. Oczywiście ciasto było do wyrzucenia. Postanowiliśmy nie ryzykować i kupiliśmy sernik w sklepie.
Kiedy kroiłam ciasto, poczułam, że ktoś oprócz mnie jest w kuchni. Odwróciłam głowę i po chwili tego żałowałam. Za mną stał Bartek. Niby, z jednej strony się cieszyłam, że przyszedł, ale z drugiej byłam na niego zła.
- Bartek, musisz mnie tak straszyć? Myślałam , że nie przyjdziesz. Raczej byłam pewna, po tej ostatniej kłótni jednak się nie zjawisz. - przerwałam, niezręczną ciszę.
- Przepraszam, nie powinienem się tak zochowywać. Przecież jesteśmy przyjeciółmi powinniśmy sobie ufać. - powiedział a do kuchni wszedł Bartman. Ten to ma wyczucie czasu.
- Słońce czekają wszyscy na ciebie. - podszedł i zaczął całować mnie po szyi. Zobaczyłam, jak Bartek wychodzi z pomieszczenia.
- Zbyszek, nie życzę sobie takich sytuacji. Czy ty nie możesz pojąć, żę ze sobą nie jesteśmy?
- Wiem ale to silniejsze ode mnie. Ja szaleję za tobą. Twój zapach, doprowadza mnie do szału. - powiedział i znów zaczął mnie całować. - Tylko nie mów, że ci się nie podoba jak cię całuję. - powiedział z pewnością siebie.
- Daj mi trochę czasu. Tylko tyle. - powiedziałam, wzięłam ciasto i zaniosłam do salonu.
- No w końcu jesteś, już miałem po ciebie iść. - stwierdził Karol. Nic nie powiedziałam, tylko usiadłam na wolnym miejscu obok Pita. Po chwili przyszedł ZB9 i dosiadł się obok mnie.
Miałam sie dzisiaj dobrze bawić, a nie użalać się nad swoimi uczuciami. Włączyłam muzykę. Akurat lecieała piosenka,, Ona tańczy dla mnie". Wszyscy zaczęliśmy głośno śpiewać. Oczywiście w refrenie chłopaki pokazywali na mnie, jako że byłam jedyną kobietą w tym towarzystwie. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Odziwo nawet Serbowie śpiewali razem z nami, chociaż prawie nie znali Polskiego.
Postanowiliśmy za grać w pokera. Muszę przyznać, że w karty byłam całkiem niezła. Wygrałam kilka razy, ale mistrzem w kartach był Winiarski. Od początku do końca zachował twarz pokerzysty. Zbyszek, chyba wziął sobie do serca to co mu powiedziałąm w kuchni, bo przez cały ten czas się do mnie nie odzywał.
Alkochol znikał w niesamowicie szybkim tempie. Byłam trochę pijana, nie powiem, że nie, ale postanowiłam nie pić dużo. Ktoś przecież musi pilnować całe to towarzystwo.
Nagle moja komórka, zaczęła dzwonić. Nieznany numer. Przeprosiłam gości i wyszłam na dwór. Zdecydowałam się, że odbiorę.
- Halo? - spytałam.
- Proszę cię, nie rozłączaj się. To ja Łukasz. - powiedział, a łzy zaczęły mi spływać po policzkach. Że miał czelność dzwonić po tym wszystkim co mi zrobił.
- Czego chcesz? - spytałąm oschle.
- Dajmy sobie jeszcze jedną szansę, wiem że zawaliłem, ale każdy w życiu popełnia łakieś błędy.
- Błędem to było to, że cię poznałam. Wiesz ile ja przez ciebie wycierpiałam? Kochałam cię, ale to już przeszłość.
- Ruda, ja i tak bedę o ciebie walczył. Wiem, że mieszkasz w Bełchatowie. Ja też się wczoraj tu przeprowadziłem, żeby być bliżej ciebie.
- A co, Agatka cię zostawiła? Myślisz, że jestem taka naiwna? Raz mnie zostawiłeś iwięcej nie będziesz miał takiej okazji.
- Kocham cię. Proszę przynajmniej się spotkajmy, porozmawiajmy ze sobą. - mówił, ale ja się rozłaczyłam.
Byłam zdruzgotana. Już nawet przeprowadził się do tego samego miasta co ja. Dwa lata się nie odzywał. Kiedy matka zmarła, ja potrzebowałam jego wsparcia. Nie było go, a teraz sobie o mnie przypomniał.
Biłam się ze swoimi myślami. Postanowiłam uciec, uciec jak najdalej od tego całego życia. Szłam przed siebie, rozmyślając o tym pieprzonym telefonie. Łzy nie dawały za wygraną. Kiedy przechodziłam przez jezdnię, poczułam ból , silne uderzenie. Zakręciło mi się w głowie. Bolały mnie plece. Po chwili zemdlałam.
PERSPEKTYWA ZBYSZKA:
Minęło kilkanaście minut, a Wiśniewskiej dalej nie było.
- Coś Anka długo nie wraca. - powiedział Karol.
- Pójdę po nią. - powiedziałem i wstałem z kanapy. Wyszedłem na dwór, gdzie wcześniej rozmawiała przez telefon. Rozglądałem się kilka minut, ale jej nie było. Poszedłem do ogrodu, zacząłem krzyczeć jej imię, ale nie usłyszałem odpowiedzi. Wóciłem do domu, aby sprawdzić, czy tam jest. Nie było. Nigdzie. Zszedłem do chłopaków. Powiedziałem, że nigdzie jej nie ma. Odrazu postanowiliśmy jej poszukać. Rozdzieliliśmy się. Przecież Bełachatów jest ogromny, a na dodatek musieliśmy iść pieszo , bo wcześniej trochę wypiliśmy. Po kilku godzinach poszukiwać wróciliśmy do domu. Zostało nam tylko czekać, aż wróci. Miałem złe przeczucia. Po chwili zaczął dzwonić telefon Karola. Miałem nadzieję, że to ona.
PERSPEKTYWA KAROLA:
- Anka? - spytałem, nie patrząc kto dzwoni.
- Dobry Wieczór. Z tej strony dr. Paweł Michalski. Dzwonię ze szpitala. Czy zna pan panią Anię Wiśniewską? - spytał, a moje serce zaczęło mocniej bić.
- Tak, ale ona jest w szpitalu? Co z nią? - zaczęłem zadawać setki pytać.
- Proszę się uspokoić. Miała wypadek. Najprawdopodobniej potrącił ją samochów. Jest przytomna, co prawda ma kilka urazów, ale to nie zagraża jej życiu. Poszkodowana kazała się z panem skontaktować. - powiedział i po chwili podał mi adres szpitala.
- To ja za chwilę będę. - powiedziałem.
- Prosze przyjechać jutro, jest już późno.
- No dobrze, dziekoję za poimformowanie. Dobranoc
Opowiedziałem chłopakom całą sytuację. Postanowiliśmy, że kilku z nas pojedzie jutro rano. Zostałem ja, Zibi, Bartek i Pit, a reszta pojechała do swoich domów.
PERSPEKTYWA ANKI:
Gdy się ubudziłam, chyba był już ranek. Kurcze, wszystko mnie boli. Zaraz... Gdzie ja jestem? Było to białe pomieszczenie, a ja byłam podłączona do jakiś kabli. Domyśliłam się, że to szpital. Po chwili wszystko sobe przypominałam. Cały ten telefon, to że wpadłam pod samochód.
Do sali wszedł lekarz.
- Dzień dobry. Jak się pan i czuje? - spytał miły pan po sześćdziesiątce.
- Dobrze. Doktorze? Czy to coś poważnego?
- Skontaktowałem się z pani mężem. - powiedział, a ja wybuchnęłma śmiechem. Przypominałam sobie, że miałam tak zapisanego Karola w telefonie.
- Śiwetnie. - nie mogłam przestać się śmiać.
- Czy powiedziałem coś śmiesznego? - spytał oburzony.
- Nie, nie. Przepraszam.
- A więc, ma pani stłuczone żebro, wstrząs muzgu, ale i tak miała pani szczęście.
- To kiedy wyjdę ze szpitala? - spytałam.
- Może za jakieś 2-3 dni. Musimy pani zrobić kilka dodatkowych badań. Tylko potem będzie pani musiała odpoczywać. Zero stresu, oraz pracy.
- A jak długo?
- Około tygodnia. - powiedział lekarz i wyszedł.
Po kilku minutach do mojej sali wpadli chłopaki.
- Jezu Anka, nigdy więcej nam czegoś takiego nie rób! - krzyknął i przytulił mnie Karol.
- Dlaczego wczoraj tak nagle zniknęłaś? - spytał Bartek.
- Nie chce o tym mówić, ale ważne, że żyję. - uśmiechnęłam się i zaczęła mi spływać po policzku pojedyncza łza.
- Nie płacz, już wszystko dobrze. - przytulił mnie Zbyszek.
- Trzymaj, twój telefon. - podał mi go Pit.
Na wyświetlaczu była wiadomość od tego samego numeru co do mnie dzwonił, czyli od Łukasza. Postanowiłam odczytać:
- Proszę cię daj mi jeszcze jedną szansę, ja nie mogę bez ciebie żyć. Proszę cię, ja wiem, że cię zraniłem. Ruda... Porozmawiajmy na spokojnie. Jak odczytasz to do mnie zadzwoń. Twój Łukasz.
                                                ******
Od razu chciałam przeprosić, że nie dodałam wczoraj żadnego rozdziału. Serwer mi padł.;/

1 komentarz:

  1. Jak zwykle genialny, ach ten Zibi.Chociaż w sumie byłoby ciekawie jakby byli ze sobą . ;)

    OdpowiedzUsuń